W liceum pisałam książkę, która szczęśliwie nie ujrzała światła dziennego. Do dziś.
Książka nie miała tytułu. Ani spójnej fabuły, czy sensownych dialogów. Za to wspominała o pandemii.
Inspirując się blogami takimi jak Niezatapialna Armada Kolonasa Waazona, zrobiłam swoją analizę pierwszego rozdziału.
W ramach wprowadzenia: Główna bohaterka, Luna, to przeciętna białowłosa licealistka, która powoli odkrywa, że ma magiczne moce.
Moje komentarze są pogrubione.
Rozdział I
Było jeszcze ciemno.
Światła w autobusie pozwalały na dostrzeżenie niektórych twarzy. Większość już znałam. Prawie dwa miliony mieszkańców, a ja codziennie spotykałam tych samych ludzi. (…) Każdy robił coś, co pozwalało mi na dopisanie całego życiorysu do danej osoby.
Luna the detective-empath, widzi jaką czytasz książkę i już wie, czy płacisz rachunki na czas.
Dziewczyna z długimi, ciemnymi włosami zawsze czytała powieść kryminalną. Mężczyzna w średnim wieku wpatrzony w swój telefon, żeby nie zauważyć zniesmaczonych spojrzeń ludzi, gdy grzebał sobie w uchu. Starsza pani kurczowo trzymała swojego pieska, który zaciekawiony wyglądał przez okno. Wszyscy na pierwszy rzut oka byli jednakowi, typowi przedstawiciele swojej grupy wiekowej.
Nie to co ty, bo ty masz białe włosy i krzywą minę.
Nie potrafiłam skupić się na sobie, tak jak oni. Czytać, grać na telefonie, czy uczyć do klasówki. Miałam poczucie, że gdybym to zrobiła, straciła czujność chociaż na moment, coś bym przegapiła.
Kajusiu, opisujesz zaburzenia lękowe, będziesz brała potem na to leki.
Bo to od tego zaczyna się życie. Od pragnienia wyjechania na drugi koniec świata, odkrycia szczepionki na Ebolę, czy przemeblowania mieszkania. Każdy musi pragnąć. To człowiek decyduje czy życie przeżyje, czy zrobi coś więcej.
Przeżyje? In this economy?
Chciałam, żeby każdy dzień był wyzwaniem, którego się nie spodziewałam. „To kwestia wyboru zawodu”. Tak mówią. Mają rację. A jednak. Czułam, że nie nadaję się do czegokolwiek. Nie z powodu niskiej samooceny (tylko epizodu depresyjnego, na to też będziesz brała leki). Pragnęłam zbyt dużo. Może. Ale nie pragnąc nie można spodziewać się niczego – Kajunia Koeljo.
**
Koleżanki z klasy kazały się Lunie przesiąść, żeby nauczyciel ich nie widział. To rozzłościło Lunę, która nie umie panować nad swoimi emocjami.
Byłam rozgniewana jak nigdy wcześniej. To, co się zaczęło dziać, dokładnie odzwierciedlało moje odczucia.
Wiatr zaczął wiać jeszcze mocniej, sprawiając, że deszcz, który nagle zaczął padać, agresywnie uderzał w szkołę, wlatując przez otwarte okno do klasy.
Deszcz wlał się tak, jakby ktoś chlusnął z wiadra. Ucierpieli wszyscy, oprócz mnie, bo siedziałam za daleko.
(…)
Pozwoliłam, by gniew mnie opuścił. Nagle pogoda się uspokoiła. Wystarczyła jedna sekunda i wszystko wróciło do poprzedniego stanu rzeczy.
To byłam ja. Ja to zrobiłam.
Ma na imię Luna i jeszcze czaruje, niesamowite, kto by się spodziewał.
***
O tej porze i na tym odcinku nie można było spodziewać się tłoku. Siedziałam w prawie pustym wagonie metra i zadzierając odrobinę głowę, czytałam najnowsze wiadomości wyświetlane na monitorze powieszonym naprzeciwko mnie.
„Powrót dżumy?”
Nostradamus kto?
Ten nagłówek przyciągnął moją uwagę. Lubiłam czytać o dawnej medycynie i chorobach towarzyszących ludzkości. Miałam czasem nadzieję (aha??), że przyjdzie czas wyjątkowy, kiedy wszystkie nasze priorytety będą musiały obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Kiedy wiedza i intuicja będą najważniejsze, świat pozbawiony będzie wszelkich formalności, które tak bardzo ograniczały ludzkość.
Naprawdę nie wiem, o co chodzi bohaterce, czy też mnie. Chyba nie chciałam więcej sprawdzianów pisać.
„W ciągu tego roku zarejestrowano piętnaście przypadków dżumy. Badania wykazały, że jest to odmiana pochodząca z KTOREGOŚ (miałam sprawdzić, nie sprawdziłam, tak się właśnie robi research) wieku. Naukowcy zapewniają, że nie ma powodu do paniki. Zachorowania są przypadkowe i nie wydają się być przekazywane drogą kropelkową.”
Potem się wyjaśni, dlaczego tak jest. Chyba. Wiem, że miałam zamysł, ale nie wiem, czy go spisałam.
Dalej już nie zdążyłam przeczytać, musiałam wysiąść. Wiedziałam, że w czasie epidemii nie mielibyśmy najmniejszych szans. Szpitale były wystarczająco przepełnione. Tylko nieliczne kraje byłyby w stanie próbować zapanować nad dżumą. Nikt nie mógłby jej pokonać. Nie, jeśli doszłoby do takiej liczby zachorowań.
*Cries in covid*
Ale nie przejmowałam się tym. Dżuma, jak wiele innych chorób, mutowała, ale niekoniecznie musiała od razu pochłonąć tylu istnień, co kilkaset lat temu.
Oj tam, kolejna grypa.
***
Luna siedzi z kumpelą na kawie.
– Chciałabym poznać jakiegoś chłopaka – wyrzuciła z siebie moja przyjaciółka. – Ty nie chcesz?
Wzruszyłam ramionami.
Napisane przez 17-latkę:
– Interesują mnie mężczyźni po trzydziestce. Ja ich jeszcze nie, więc się nie przejmuję.
Obawiam się, że Tom Hiddleston i Benedict Cumberbatch, których masz na myśli, nigdy się tobą nie zainteresują.
– Co jest nie tak z chłopakami w naszym wieku?
– Są niedojrzali. Płytcy. Nawet ci przystojni nie są dla mnie atrakcyjni.
Nieświadomie queer coded.
***
Tutaj mamy rozmowę z kolegą jej przyjaciółki, który się w niej oczywiście podkochuje. Stoją wieczorem pod jej domem, bo odprowadził ją do domu po kinie.
– Luna – przybrał niższy ton głosu, bardziej intymny.
Cholera.
Nie, dżuma.
Zbliżył się do mnie z pewną dozą niepewności. Z każdą sekundą był coraz bliżej.
Cholera, cholera.
– To ty – wyszeptał, po czym zetknął swoje wargi z moimi.
Odwzajemniłam pocałunek. Nie przeszkadzała mi sama czynność, bardziej to, co się za nią kryło.
Opryszczka?
Wokół nas nie było żadnych ludzi, jedynie co pewien czas przejeżdżał samochód czy nocny autobus. W takim razie dlaczego widziałam cienie? Ludzkie cienie. Ledwo widoczne przez słabe światło latarni. Na budynkach, chodnikach, nie przestrzegając żadnych praw fizyki.
Boli, że tych cieni używam w swoich nowych książkach.
Luna ucieka z nim przed cieniami, biedny chłopak nie wie, o co chodzi.
Tom wziął moją twarz w dłonie, po czym znowu pocałował.
Ile można?
Też sobie zadaję to pytanie.
Poważnie, człowiek nie znał umiaru. Ja starałam się ocalić mu cztery litery, a on myślał tylko o jednym.
I nic więcej się nie wydarzyło. Luna wróciła do domu. Koniec sceny.
***
Wracają metrem z przyjaciółką po osiemnastce znajomego.
– Ale fajnie, jesteśmy same – stwierdziła Olivia, przyglądając się wagonom widocznym przez okna w przejściu.
– Maszynisty chyba też nie ma – powiedziałam, kiedy metro się zatrzymało pomiędzy stacjami.
Szczęśliwie widać było szeroki obszar, na którym stały betonowe słupy i jakieś pozostawione materiały budowlane.
Nagle dostrzegłam cień przemykający przez przestrzeń przed nami.
Liczyłam na to, że nie miał związku z naszym postojem. Oznaczałoby to, że przestaje jedynie za mną chodzić, chce czegoś więcej.
Zmieni się za moment w Toma Hiddlestona i powie, że jesteś inna niż wszystkie dziewczyny, dojrzała jak na swój wiek.
– Luna, widziałaś to? – zapytała Olivia, bardzo przestraszona.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Widziała to!
Ale ona pyta, czy ty widziałaś.
(…)
Im bardziej próbowałam opanować Olivię, tym bardziej rosło we mnie wzburzenie. Jakby wszystko to, co mnie w niej denerwowało, nagle się skumulowało i dążyło do wybuchu. Nawet nie starałam się tych emocji okiełznać.
Terapia dla Luny, asap.
Nagle do wagonu zaczęła napływać czarna mgła.
Co to było?
Oliwia wpadała w coraz większą histerię, bezskutecznie naciskając przycisk.
W tym momencie nie czułam niczego innego niż gniew (Luna, kto cię skrzywdził). Nawet mgła nie napawała mnie strachem. Wszystkie frustracje, jakie w sobie chowałam, zaczęły o sobie przypominać. Powstrzymywałam się, żeby niczego nie zniszczyć. Miałam ochotę roznieść w pył cały wagon.
W tym momencie z mroku wynurzyła się postać. Cień.
Bu.
Obecność światła rosła odwrotnie proporcjonalnie (to było poprzedniego dnia na matmie) do mgły – jej przybywało, a lampy gasły jedna po drugiej. Najpierw w wagonach obok, później na zewnątrz, a na koniec tuż przy nas. Olivia zaczęła łkać. Stałam zafascynowana i wpatrywałam się w postać jednocześnie żywą i martwą. Podeszłam bliżej, chcąc się dokładnie przekonać, czym ta istota była. Stanęłam dwa kroki od niej. Wtedy zauważyłam coś niezwykłego.
Ta istota wydawała się nie mieć podstawowej rzeczy, którą mógłby posiadać człowiek.
Duszy.
Też jej nie będziesz miała za dziesięć lat, nie wywyższaj się.
Ignorowałam krzyki Olivii, zlewające się w jeden wielki płacz. Przeszkadzały mi, więc nawet się nie oglądając za siebie, machnęłam dłonią. Nareszcie nastała cisza.
Wystawiłam dłonie w kierunku mgły, po czym zaczęłam ją wchłaniać. Płynęła do mnie i znikała w momencie styczności z moim ciałem. Czułam jej niesamowitą moc, dającą poczucie, że jestem zdolna do wszystkiego. Był to odurzający moment.
W tym samym momencie postać prysła jak bańka mydlana, a reszta mgły zniknęła razem z nią. Zamrugałam kilkakrotnie przytłoczona światłem, które ponownie się włączyło. Odwróciłam się w stronę Olivii. Leżała na podłodze z twarzą skierowaną w moją stronę. Miała otwarte oczy, ale nie widziałam oznak życia.
Luna koroner, stwierdzi zgon z odległości dwóch metrów.
Musiałam przezwyciężyć drżenie całego ciała, co było trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Nachyliłam się nad nią i sprawdziłam, czy oddycha.
– Nie umrzesz – powiedziałam z gniewem i ugodziłam pięścią jej nieruchome ciało.
Nie, Luna, to ma być trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy.
Chciałam ją uleczyć, ale nie miałam jak. Roztrzęsiona usiadłam na siedzeniu. Co miałam teraz zrobić? Zadzwonić po pogotowie? W podziemiach nie ma zasięgu (od kiedy?). Schowałam twarz w dłoniach, czekając aż odpowiedź sama się nasunie.
Ja też tak reaguję na sytuacje stresowe.
– Spać ci się chce?
Zerwałam się na równe nogi. Olivia siedziała obok mnie i patrzyła z niepokojem.
Po krwi nie było śladu.
Ciąg dalszy może nastąpi